OMTTK oczami opiekuna, czyli o mojej turniejowej przygodzie

  • Drukuj

Nie mam jakichś wielkich i bogatych doświadczeń związanych z turniejem, ale wrósł on bardzo mocno w moje życie zawodowe. Na tyle silnie, że nie wyobrażam sobie, żeby przestać startować.
A jak się zaczęło? Zupełnie na „wariackich papierach” i dla mnie, i mojej pierwszej drużyny. Dziś się z tego śmieję, bo zaczynając cztery lata temu, nie do końca wiedzieliśmy „w co się pakujemy”. Wróćmy więc do początku...

We wrześniu 2008 r. rozpoczęłam pracę w nowym miejscu, nadal jako wychowawca świetlicy, ale dostałam również SKKT. Super! Bardzo mnie to ucieszyło, bo od lat uprawiałam różne formy turystyki kwalifikowanej. Pojawiła się szansa, by próbować zarażać  tą pasją młode pokolenie.
W październiku, będąc z dziećmi na rajdzie, rozmawiałam z jego organizatorką, Elą Wielgoszewską, jak się okazało, od lat startującą w OMTTK. To ona opowiedziała mi o turnieju i zachęciła by zebrać drużynę i startować, „bo warto”, obiecała pomoc. Łatwo powiedzieć, do pierwszego etapu – eliminacji miejskich zostało kilka dni a ja nic nie wiem, nie zdążyłam jeszcze poznać uczniów, ich możliwości, zainteresowań… Nie wiedziałam kogo wybrać... Weszłam więc do szóstej klasy i zwyczajnie zapytałam kto by chciał startować w konkursie o przepisach ruchu drogowego i pierwszej pomocy. Zgłosiło się trzech chłopaków, akurat, była drużyna, ale nie było już czasu na przygotowania, więc na pierwszy etap poszliśmy na tzw. „żywioł”. Tak się zaczęło, zupełnie spontanicznie…

Wspólnie poznawaliśmy turniej, wspólnie się uczyliśmy, wszystko było nowe i dla mnie, i dla nich. W Szczecinie poziom wysoki i konkurencja duża, więc sprostanie kolejnym etapom eliminacji miejskich wymagało ciężkiej pracy obu stron. Pech chciał, że przed naszym pierwszym konkursowym InO wszyscy zachorowali, cała drużyna na zwolnieniu od poniedziałku do piątku. Impreza w sobotę, więc nie miałam sumienia prosić rodziców by puścili chłopaków do lasu. I co tu robić? Szkoda, ale zdrowie przecież ważniejsze od wszystkich konkursów świata. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wszyscy zadzwonili, że przyjdą. Nie do końca wydobrzeli, ale stawili się w komplecie! Potem się okazało, że na tym InO zajęliśmy ostatnie miejsce, ale braku woli walki nikt nam nie zarzuci. Przegrany rajd na orientację nie przeszkodził w dostaniu się do kolejnego szczebla eliminacji.

Bardzo przeżywaliśmy nasz pierwszy wyjazd na finał wojewódzki w Cedyni. Pamiętam wzmożone przygotowania, zaangażowanie wielu nauczycieli. Pani od matematyki pomogła powtórzyć przeliczanie skal, pani od przyrody rozpoznawanie liści, ktoś inny praktyczne udzielanie pierwszej pomocy, rodzice znaki drogowe i przepisy (ja nie mam prawa jazdy). Ileż było w tym entuzjazmu i zapału! Sadzę, że tak właśnie powinny wyglądać przygotowania – wspólny wysiłek dla wspólnego celu.
Zawody w Cedyni okazały się wspaniałą przygodą. Ładna pogoda, bajecznie położona baza, ciekawe wycieczki, fajna atmosfera, spanie w bramce (nocowaliśmy na sali gimnastycznej), a na domiar tego zwycięstwo! Startowaliśmy pierwszy raz, więc nikt nas nie znał, nikt na nas nie stawiał, tymczasem okazaliśmy się czarnym koniem tych eliminacji! Radość, radość, radość i wielkie święto dla całej szkoły. Na Finale Centralnym w Biłgoraju (2009 r.) zajęliśmy czwarte miejsce. Super wynik!

Można powiedzieć, że od tego pierwszego razu mocno „wrośliśmy” w turniej. Moi wspaniali zawodnicy odeszli do gimnazjum, ale mimo licznych obowiązków szkolnych nadal startują. I dla mnie oczywiste było, że zaczynam przygotowania z kolejną drużyną, znowu od zera, ale tym razem z jakimś nikłym doświadczeniem własnym, co bardzo ułatwia sprawę. Sława turnieju rozeszła się w szkole, więc choć przygotowania do startu wymagają poświęcenia olbrzymiej pracy i czasu, nigdy nie było problemu ze znalezieniem chętnych.
Po czterech startach widzę jak bardzo turniej rozwija opiekuna, ile przynosi mu radości  satysfakcji. Uczy wytrwałości, cierpliwości, pracowitości, dążenia do celu małymi kroczkami, odpowiedzialności za drugiego człowieka, oj, długo by można wymieniać… A ileż nowych umiejętności oraz cudnych miejsc odkrytych podczas przygotowywania dla dzieciaków materiałów krajoznawczych! Nie do wiary jak słabo znamy naszą Ojczyznę! Na szczęście konkurencja „krajoznawstwo” nieco otwiera oczy...
Jako wychowawca świetlicy przestałam już zazdrościć geografom i historykom ich podbudowy teoretycznej. Pewnie, że nie jest mi łatwo, że muszę włożyć więcej pracy, dużo się uczyć, ale jak się bardzo chce – to można. Na cztery starty aż trzy finały centralne, w tym mistrzostwo Polski w XL edycji, to niezły wynik, prawda?

Turniej jest fantastyczny!!! Widząc, jak bardzo korzystają startujące w nim dzieciaki, ile radości i różnorakich korzyści czerpią, jak wszechstronnie się rozwijają – naprawdę bardzo żałuję, że zetknęłam się z OMTTK tak późno! Żałuję, że nie było mi dane startować jako uczestnik. Ponoć „lepiej późno niż wcale”, dlatego dziękuję Bogu, że w ogóle zdarzyła się ta przygoda…
Gorąco pozdrawiam wszystkich byłych, obecnych oraz przyszłych uczestników, opiekunów i organizatorów

Urszula Kolada
Katolicka Szkoła Podstawowa im. św. Rodziny w Szczecinie