Start po latach. O Turniejowych zmaganiach chłopaków z Grotołaza

  • Drukuj

Grzegorz Młyńczyk i Ivo Łaborewicz „absolwenci” Turnieju, wzięli w nim udział znów po 30 latach. Między startami w konkurencjach, podzieli się swoimi wspomnieniami.
Jak Turniej wygląda w ich oczach?
Wywiad przeprowadzono po zakończeniu XL Finału Centralnego OMTTK w Świeradowie Zdrój.

Dlaczego Turniej? Jak na niego trafiliście, kto was zachęcił?

Grzegorz Młyńczyk: Turniej był jakby naturalną konsekwencją naszej działalności turystycznej. Nie pamiętam jak trafiliśmy, ale z pewnością nikt nie musiał nas zachęcać.

Ivo Łaborewicz: W 1978r. w szkole podstawowej (SP nr 13 w Jeleniej Górze) zorganizowano eliminacje do Turnieju dla wszystkich chętnych. Okazało się, że test wygraliśmy bez najmniejszych problemów, a ponieważ posiadaliśmy, jako nieliczni w szkole, doświadczenie turystyczne oraz pierwsze odznaki turystyki kwalifikowanej: popularne i brązowe OTP, GOT oraz MOK, stanowiliśmy dobry materiał na drużynę, którą szkoła zdecydowała się wystawić. Wystartowaliśmy w składzie: Grzegorz Młyńczyk, Ivo Łaborewicz i Sławomir Puchacz, chyba nie do końca zdając sobie sprawę na czym Turniej polega. Była to dla nas kolejna przygoda.

Reprezentacja Grotołaz-ów, czym był ten klub, jak trafiliście w jego szeregi

GM: Moja droga do Grotołaza była następująca. Jako małe dziecko chodziłem po górach z rodzicami. Jak miałem 7 lat kupiliśmy samochód i chodzenie się skończyło :) Jednak sentyment do gór i rajdów pozostał. Jak tylko urosłem na tyle by samodzielnie pojechać na rajd młodzieżowy – to pojechałem. Była jesień 1976r., Rajd Rowerowy, organizowany przez Grotołaz. Tak poznałem klub i jego szefa Romka Rębę. A potem już poszło. Co tydzień rajd (bo tyle ich wtedy było), starty w konkursach rajdowych, pierwsze wygrane. Klub, czy bardziej Romek Ręba był instytucją organizującą rajdy i obozy, a także Klubem startującym w imprezach innych organizatorów. A było tego mnóstwo: Rajd Karkonosze, Kuratoryjny, Leninowski. Ważne były umiejętności organizacyjne Romka. Potrafił załatwić pieniądze z pięciu firm jednocześnie i jeszcze coś za nie kupić (pamiętajmy o permanentnym kryzysie).

: Do Klubu „Grotołaz” trafiłem razem z Grześkiem. W tamtych czasach wiele rzeczy robiliśmy wspólnie, choćby „wyprawy” po okolicznych lasach, budowanie tam szałasów, wdrapywanie się na drzewa, skałki… Klub działał też jako drużyna harcerska i chyba to na początku było jednym z ważniejszych powodów, jakie nas do niego przyciągnęły. W ZHP byliśmy zaangażowani od 1971r., a Klub dał nam dodatkowo możliwości sprawdzenia się na różnorodnych wyjazdach i poznania kraju oraz nowych kolegów. Niezapomniane były obozy wędrowne (dziś chyba mało popularne), podczas których poznawaliśmy najpiękniejsze miejsca naszego kraju: Jura Krakowsko-Częstochowska, Góry Świętokrzyskie, Bieszczady, Beskidy (Żywiecki, Śląski, Pasmo Babiej Góry), Pieniny, Tatry, a także Mazury. To były wspaniałe wyprawy, niezapomniane przeżycia, znakomita szkoła życia, koleżeńskości i patriotyzmu.

Turniejowe trofea, ile razy startowaliście, jakie miejsca zajmowaliście?

GM: Pierwszy start (w barwach SP 13) to wiosna 1978r., wygrany etap wojewódzki, wtedy nie było finału ogólnopolskiego dla podstawówek. Rok później już zwycięstwo w kategorii szkół podstawowych w Chorzowie. W liceum startowaliśmy już jako Grotołaz (I LO nas nie chciało). Trzy razy wygrana w województwie, w 1981r. pierwsza dziesiątka w Toruniu i wreszcie zwycięstwo w Krakowie.

: Trofea, te materialne (puchar z węgla w Chorzowie, dyplomy, nagrody książkowe i rzeczowe), nie były dla nas celem, choć sprzęt turystyczny na pewno się przydawał (śpiwór, który dostałem w Chorzowie mam do dziś, i „przeszedł” ze mną prawie wszystkie polskie góry. Najważniejsze były „trofea” w postaci spotkań z różnymi ludźmi, zdobywanie doświadczeń, przygoda…

Czego się wtedy nauczyliście, czy teraz to wykorzystujecie. Jaką wartość miał dla was turniej. Czy, i jak, dziś wykorzystujesz umiejętności jakie zdobyłeś w trakcie Turniejowych zmagań?

GM: Nie tylko turnieje, ale cała działalność turystyczna duża nas nauczyła. Do dzisiaj staram się w mojej rodzinie rozwijać zamiłowanie do turystyki (niestety z marnym skutkiem – chyba brak talentu pedagogicznego). Umiejętności na pewno wykorzystuję, np. nie mam problemu z zaplanowaniem i przeprowadzeniem dowolnej imprezy turystycznej. Turnieje były fantastyczną przygodą, poznało się fajnych ludzi, zwiedziło sporo miejsc, no i nie można zapomnieć o podbudowie własnego ego:)

: Każdy Turniej to było inne doświadczenie, poznawanie nowych ludzi i nowych regionów – każdy z nich (także eliminacje) odbywał się przecież w innym miejscu. Można nawet powiedzieć, że w tamtych czasach nasze życie toczyło się od turnieju do turnieju :) No prawie…, ale faktycznie podczas wszystkich rajdów, obozów i innych wyjazdów starliśmy się zdobywać wiedzę, którą potem mogliśmy wykorzystać w konkurencjach turniejowych. A wiedza ta przydawała się w szkole (zwłaszcza na lekcjach geografii, historii, polskiego). Także na studiach część egzaminów zdałem lepiej, nie dzięki wiedzy książkowej, ale tej zdobytej na turniejach. Pewnymi umiejętnościami można było zaimponować kolegom, a chętniej koleżankom... W praktyce organizowanie wszystkich wycieczek w mojej klasie licealnej spadało na mnie. A dziś nie potrzebuję biur podróży, żeby spędzić udany urlop, podczas którego staram się zwiedzić nie tylko obiekty na głównych szlakach, ale chętniej te stojące z boku, zapomniane, a jakże często o wiele ciekawsze. Dziś wiedza zdobyta w czasie turniejów przydaje mi się czasami w pracy i to w bardzo szerokim zakresie, bo i sam turniej zawsze był sprawdzianem z wielu dziedzin wiedzy. Co ponadto? … Potrafię wszędzie obyć się bez GPS-a i dotrzeć do celu szybciej niż ludzie z tym urządzeniem :) Przede wszystkim start w turniejach nauczył nas pracy zespołowej, wzajemnego zaufania, planowania, podejmowania szybkich decyzji i opanowania w sytuacjach stresowych. Dał nam szerokie horyzonty myślenia, umiejętność kojarzenia różnych spraw.

Jak go wspominacie? Jakieś najmilsze wspomnienia, finał, coś szczególnego? Pamiątki z turnieju.

GM: Szczegółów już niestety nie pamiętam, ale wspaniałą atmosferę na pewno. Mimo rywalizacji nawiązaliśmy sporo znajomości, przyjaźni. Pamiątek mam mnóstwo, zwłaszcza z Chorzowa – władza ludowa wtedy nie oszczędzała:) Najmilsze osobiste wspomnienie to Kasia z Włocławka – Wrocław 1980 (może niespecjalnie turystyczne – żart oczywiście).

: Na pewno najwięcej doznań dostarczył pierwszy nasz finał ogólnopolski w Chorzowie (1979). Pierwszy start na tak dużej imprezie i od razu największy sukces, a przy tym kilka dni znakomitej zabawy. Ważny też dla nas był finał krakowski (1982), choćby z tego względu, iż wiedzieliśmy, że jest to dla nas start ostatni. Matura w tamtym czasie była sprawą poważną, a i egzaminy na studia trzeba było zdawać. Gdybyśmy ich nie zdali, to dostałoby nas wojsko, a pamiętajmy, że był to ciągle czas stanu wojennego. Do Bydgoszczy więc w 1983r. się nie wybieraliśmy i Kraków był naszym pożegnaniem z Turniejem – tak się nam zdawało do czasu Świeradowa 2012 :) . Wspomnień jest dużo, więc tylko może dwa wrażenia z Krakowa: wieczorna inauguracja na dziedzińcu wawelskiego zamku, gdzie specjalnie dla uczestników turnieju wystąpił zespół „Śląsk” oraz zakończenie w Barbakanie, gdzie mogliśmy oklaskiwać koncert Wojtka Bellona.

Turniejowa rzeczywistość, miasteczka namiotowe, gotowanie pod chmurką opowiedzcie coś o tym. Konkurs za Waszych czasów?

GM: Mieszkanie i gotowanie pod namiotem to była dla nas normalka, dlatego nie utkwiło mi to za bardzo w pamięci. Pamiętam przygotowania do turnieju w 1978r. – konkurs gotowania. Wymyśliłem szaszłyki z ogniska, niestety turniej wojewódzki odbywał się w PTSM’ie w Jeleniej Górze i gotować trzeba było na kuchence turystycznej, której nie mieliśmy. Ale jakoś daliśmy radę. Dwie największe różnice między kiedyś a dziś: kiedyś dużo więcej punktów zdobywało się w teście krajoznawczym i zawodach na orientację; pierwsza pomoc polegała na umiejętności udzielenia pomocy koledze na szlaku, a nie jak dziś – głównie na znajomości procedur.

: Poza gotowaniem (stałe problemy i eksperymenty z paliwem do kochera) był jeszcze program ogniskowy (w części wojewódzkiej), w którym nie czuliśmy się za mocni: talentami wokalnymi nie grzeszyliśmy, z drużyny też nikt nie grał na gitarze (a to podstawa takich występów), ale nadrabialiśmy pomysłowością i umiejętnością samoorganizacji. Niektóre nasze skecze, które sami wymyślaliśmy, były chyba nie najgorsze. W każdym razie podobały się innym uczestnikom, ale nie zawsze organizatorom. Może dlatego, że często byli przedmiotem naszych żartów…

Minęło tyle lat a Wy wciąż razem? Jak trafiliście do Świeradowa?

GM: Trudno powiedzieć, że jesteśmy razem, spotykamy się od czasu do czasu, może teraz coś zaczniemy działać razem. Do Świeradowa trafiliśmy właściwie za sprawą mojej córki. Otóż dziecko rok temu wystartowało z własnej inicjatywy (i ku mojemu zaskoczeniu) w Turnieju. Poszło jej przyzwoicie. W tym roku wystartowała znowu. Na przygotowanie jej do Turnieju poświęciłem pół roku (nie było to łatwe – matura). Mimo znakomitego wyniku nie znalazła miejsca w drużynie. Do tego doszły prośby (między innymi Pani) o pamiątki i wspomnienia. Postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym i zgłosiłem Panu Królowi z Lwówka drużynę Absolwentów. Zresztą najpierw zgłosiłem, a potem kompletowałem skład, dla Iva i córki to była niespodzianka.

: Faktycznie, po maturze nasze kontakty przestały być tak intensywne – różne uczelnie, różne zawody, potem różne miejsca zamieszkania. Gdy jednak po latach spotkaliśmy się nie na moment, ale na dłuższej pogawędce, okazało się, że nadal mamy wiele wspólnych pasji i zainteresowań, a wszystkie one związane są z krajoznawstwem i turystyką. Jeździmy z własnymi rodzinami w góry, pokazujemy dzieciom kraj, zachęcamy ich do zdobywania odznak turystycznych, okazało się, że podążamy nawet tymi samymi szlakami :).
Do Świeradowa trafiłem dzięki Grześkowi, który pewnego razu zadzwonił i spytał, czy nie zainteresowałoby mnie ponowne uczestnictwo w Turnieju. Zgodziłem się bez namysłu… i nie żałuję. Każdy Turniej to wspaniałe przeżycie.

Turniej wczoraj a dziś, co się zmieniło?

GM: O różnicach w konkurencjach już pisałem. Na pewno warunki na tegorocznym turnieju były w porównaniu z namiotami komfortowe. Mam wrażenie, że turnieje były tańsze, przynajmniej dla uczestników i zwłaszcza ten w Chorzowie „bogatszy”. Chyba było też więcej czasu na zwiedzanie okolic, ale może tylko tak mi się wydaje, żyło się wtedy jakby szybciej.

: Fakt, z reguły mieliśmy sporo czasu na zwiedzanie okolic, może poza turniejem wrocławskim, kiedy umieszczono nas na kempingu w Sulistrowiczkach pod Ślężą, skąd trudno było się „wyrwać”, a i kiepska pogoda nie zachęcała do wędrówek, choć Grzesiek jak zwykle „urwał się” na chwilę, aby wejść na Ślężę. Zorganizowano nam jednak prawie całodzienne zwiedzanie Wrocławia. Co jeszcze? W Chorzowie i we Wrocławiu większość posiłków spożywaliśmy we własnych menażkach. Ze spraw technicznych: kiedyś rowerowy tor przeszkód przejeżdżał tylko jeden z drużyny, a namiot rozkładało dwóch, aha i punkty za odznaki (chyba było ich mniej niż dziś) liczono do ogólnej punktacji zespołu.

GM: Na Ślężę weszliśmy nocą i tak mi się to spodobało, że na studiach zorganizowałem nocny rajd na Ślężę, a i rodzinę zaprowadziłem na Ślężę nocą – niesamowity klimat.

Co poradziłbyś innym młodszym kolegom zaczynającym startować w OMTTK?

GM: Mieć oczy i uszy szeroko otwarte w czasie zwiedzania naszego pięknego kraju. Jest co oglądać i chwalić się przed innymi. W dodatku, moim zdaniem, to najlepsza szkoła patriotyzmu. I jeszcze coś z mojego rodzinnego podwórka. Siedzieć przed kompem i tłuc potwory można i w zaawansowanej starości. A na góry, rajdy, turnieje jest czas tylko w młodości, trzeba o tym pamiętać.

: Zgadzam się w 100% z kolegą. Pamiętam też, że start w Turnieju zawsze wymagał zdobycia wiedzy z różnych – często bardzo odmiennych – dziedzin. W przeciwieństwie jednak do olimpiad przedmiotowych, wiedzę tę można było zdobywać niemal na co dzień, na każdej wyprawie, czy nawet spacerze, ale i na szkolnych lekcjach... Trzeba było tylko chcieć, mieć otarty umysł i być ciekawym świata.

Rozmawiała Aleksandra Staszak