OMTTK PTTK
„Ile cię trzeba cenić (OMTTK’u) ten tylko się dowie, kto cię stracił” – lub straci niedługo. Finał OMTTK 2012, częśc 1.
- szczegóły
- data publikacji: sobota, 02, czerwiec 2012 01:51
- autor: Przemysław Pawęzowski
To miejsce, ci ludzie, te wydarzenia. Szkoda, że mój krótki romans zakończy się już w tym roku. Zostało jeszcze półtora dnia (...). Ciekawe, co niespodziewanego przyniesie nam jutrzejszy dzień.
Zamykają się drzwi od samochodu. W nozdrza uderza mocny zapach pasty do butów. Ktoś widocznie lubi robić wszystko na pokaz… Chwila namysłu, mały flash-back i przypominam sobie siebie samego bawiącego się szczotką i szmatką dosłownie 3 godziny wcześniej. Stary jestem więc już umysł nie pracuje tak dobrze jak kiedyś, żeby od razu o tym pomyśleć.
Po przybyciu na miejsce, rozprostowaniu, jak już wspomniałem starych kości, przyszedł czas na konfrontację wiedzy z książek z wyobrażeniami i faktami dotyczącymi Lwówka Śl. Niestety zawiodłem się na swoim lokalnym patriotyzmie, gdyż z bólem serca stwierdziłem: to miasto zwiedzane z przemiłym przewodnikiem jest o wiele ciekawsze i piękniejsze od mojego. Ratusz, bramy wjazdowe, kościół kolegiacki… wszystko urokliwe i aż promieniujące historią. Po dotarciu do Świeradowa, zameldowaniu, przyszedł czas na wycieczkę, a właściwie wyprawę. Niczym Bear Grylls przedzieraliśmy się przez zarośla, szukaliśmy wody, unikaliśmy niebezpieczeństw, aby wreszcie odnaleźć główny cel tej dzikiej przygody – Biedronkę. Obeszliśmy 3/4 miasta, aby znaleźć obiekt który praktycznie widać z pokoju hotelowego. Cóż, od początku wiedzieliśmy że mamy spore szanse wygrać InO. Zgodnie z planem przywitano nas wszystkich z wielkimi honorami, i choć listy sponsorów nie było widać końca, to występy Świeradowskich Orłów vel. „Żabek” i Zespołu Ludowego, miło wynagrodziły tamten stracony na reklamy czas. „Prawa rynku, tego nie pokonasz specjalisto”. Pyszna kolacja, odprawa opiekunów i kapitanów, gorąca kąpiel i dobry sen. A Przemek widział że były dobre. I tak minął wieczór, i poranek dzień pierwszy.
Pierwsze co rano spostrzegłem, to był deszcz. Dobrze się przy jego muzyce spało więc do szkoły ledwo zdążyliśmy. Zasady oczywiste, koordynator grup wiedział co robi więc wszystko szło sprawnie i szybko. Zabytki to działka Romana. Maksymalna ilość punktów. Pakowanie plecaka, bez większych problemów, żałuję tylko że nie spakowaliśmy prezerwatyw, bo podobno był za to dodatkowy punkt. Tylko po co trzem chłopakom prezerwatywy na wycieczce w góry? Deszcz padał coraz mocniej. Będąc prawie strażakiem, skacząc po linach, rozkładając namiot i udając że wiem które zdjęcie to wizerunek kosa, a który „badyl” to roślina używana przy wędzeniu, nawet nie zauważyłem że nie mam na sobie nic suchego. Zimny wiatr i kategoryczny zakaz opuszczania terenu szkoły znacznie wpłynął na moje morale. Łamać regulamin i skoczyć do pokoju, czy pogodzić się z gorączką i nadchodzącym katarem? Myśląc nad tym, bez problemu zaliczyliśmy kolarski tor przeszkód. Sędzia konkurencji był bez skrupułów, a przy tym szybko liczył, więc stwierdziłem że gdyby mi naprawdę źle szło, zacznę stepować, a niech sobie policzy do stu. No może stu pięćdziesięciu. Na całe szczęście nie było takiej potrzeby. Chyba z pomocą bożą, bo na nasze umiejętności nie liczę, poradziliśmy sobie z tym zadaniem. Chwilę później wyszło słońce. Nie pamiętam abym kiedykolwiek z taką radością przyjął to do wiadomości. Aby nie łamać regulaminu, z odsieczą przyszła nam Ola. Szybki skok do domu, bluza pod pachę i już z firmowym bananem na twarzy można ruszać dalej. Po Samarytance tylko jedno przychodziło mi do głowy – ja naprawdę chciałem dobrze. Na całe szczęście nikogo nie zabiliśmy więc chyba jest coś w haśle krwiodawców, że ratowanie życia mamy we krwi. Szlifując ostatnie skrawki wiedzy, słuchaliśmy z zaciekawieniem szczątkowych komentarzy sędzi. „Tylko dwóch zabitych” przysparzało nam dzikiego uśmiechu. Wiem, wiem, to tylko zabawa. Ale taka informacja cieszy. Być może uda się spełnić założenia przedfinałowe. Być może nie będziemy ostatni. W którymś momencie usłyszeliśmy że pewna grupa zostawiła sześć trupów! A przecież ratowali czterech. To co najmniej interesujące... Następnie testy, dość wydaje mi się przystępne, powrót do miejsca noclegu, znowu kolacja a później wyjście na planowaną dyskotekę. Nie idę. Nie mam siły. Ulubiona książka, ciepły napój. Takie wieczory uwielbiam. A Przemek wiedział że były dobre. I tak minął wieczór i poranek dzień drugi.
Jakby tego było mało, na wieczór chyba znowu się rozpadało. Klimatu Finału Centralnego OMTTK nic nie jest w stanie zastąpić. To miejsce, ci ludzie, te wydarzenia. Szkoda że mój krótki romans zakończy się już w tym roku. Zostało jeszcze półtora dnia naszej namiętnej miłości. Musimy je wykorzystać jak najlepiej, mój ukochany OMTTK’u. Ciekawe, co niespodziewanego przyniesie nam jutrzejszy dzień. Może znowu plan B zostanie planem A? A.. A... A psik! Wezmę aspirynę na wszelki wypadek.
„Always look for the bright side of your life”
Przemysław Pawęzowski, uczestnik XL OMTTK w Świeradowie Zdroju, województwo wielkopolskie