OMTTK PTTK
Pomyliłem się. Ale InO raz. Finał OMTTK 2012, częśc 2.
- szczegóły
- data publikacji: czwartek, 07, czerwiec 2012 12:17
- autor: Przemysław Pawęzowski
Zimno. Czuję przeraźliwe zimno. Wokół jest ciemno i nie do końca zdaje sobie sprawę gdzie jestem.
Chwila... Przecież to tylko kołdra. Wymęczony poprzednim dniem nie mam siły się podnieść. A gdzie tu myśleć o marszu na orientację i wycieczce w góry. Zmotywowany faktem, że w życiu nie ma łatwo postanowiłem wziąć się w garść i powstać. I to by było na tyle, bo moje pierwsze pół godziny wyglądało jak przyspieszona rekonwalescencja osoby sparaliżowanej.
Tocząc się na miejsce zbiórki ustaliliśmy z Romanem i Damianem, że świeżaki już nie jesteśmy, więc zepsuć tego marszu nie możemy, ale też jest to w naszym przypadku mało prawdopodobne. Niezwykła radość w nas wstąpiła, gdy dowiedzieliśmy się o naszym numerze startowym. Dziewięćdziesiąt sześć minut czekania. Nie wiedzieć czemu, o dziwo, czas ten minął w przyjaznej atmosferze. Na tablicy pojawiały się kolejne wyniki, i właściwie zanim wyruszyliśmy w drogę, wiedzieliśmy na którym miejscu jesteśmy. Przed InO zajmowaliśmy miejsce czwarte. Świetnie! Przy minimalnych nakładach pracy u 2/3 zespołu pierwsza piątka wydawała się nie do osiągnięcia, a tu proszę, miłe zaskoczenie. Wreszcie nasza kolej. Dostaliśmy mapę i kartę. Komu w drogę temu adidasy. Z tarczą albo na tarczy. Po uzgodnieniu że nadmierny pośpiech nie ma sensu, usiedliśmy i zrobiliśmy porządek z mapą. Po ułożeniu jej w logiczną całość, wykonaniu zadania z wyznaczeniem azymutu wyruszyliśmy w teren. Pierwszy punkt prosty do znalezienia. Po wspólnych konsultacjach obraliśmy kierunek drogi, i idąc z nomen omen niezwykle dokładną mapą dotarliśmy do punktu kontrolnego nr 2. Punkt 3 miał być położony nad rzeką. Organizatorzy ostrzegali również, że w niektórych miejscach może być naprawdę stromo. Zgodnie z mapą doszliśmy do miejsca, gdzie powinien być mocny spad. Każdy z nas jest odważny, a w grupie to już w ogóle szerszy od koszuli, więc idziemy na dół. Co z tego że kolczasty płot, śliska trawa, dużo kamieni. Nie straszne nam pokrzywy, mokry rów czy krótkie spodenki. Dotarliśmy. Miejsce się zgadza, wszystkie cusie z mapy są i w terenie. Tylko gdzie ten cholerny punkt kontrolny?! Obchodząc cały teren, nie zauważyliśmy że od dłuższej chwili ktoś nas obserwuje. „Czego wy tu szukacie?” Heh… plakietki turnieju na szyi więc może lepiej nie iść z nim od razu na wojnę tylko spróbować pertraktować z nadzieją na polubowne załatwienie sprawy. Pan okazał się być właścicielem baru który po części napastowaliśmy. Był jednak niezwykle uprzejmy gdyż postanowił nam pomóc. Patrzy na tą mapę, myśli, obraca ją, marszczy czoło. „Chłopaki! Wy jesteście z drugiej strony domu zdrojowego!” No jak on może… taki miły się wydawał a tu taki potwarz, że my, weterani, poszliśmy w innym kierunku. Jednak to nie był żart. Strasznie to zabolało, nawet nie ze względu na to, że się pomyliliśmy, tylko przez fakt, ile drogi było przed nami. Z planowanych 100 metrów przewyższenia obecnie zrobiło się 250. Moje biedne nogi… Nie było szans znalezienia wszystkich punktów, więc już zrezygnowani poszukaliśmy tylko tych najbliższych domowi zdrojowemu. Po przybyciu na metę, okazało się że nie wpisaliśmy zadania na kartę, którą już oddaliśmy. Już trudno. I tak nic by to nie zmieniło.
Odpoczynek, obiad i w góry. Mimo zmęczenia z radością szło się pod górę, na kolejkę gondolową. Szlakiem na Stóg Izerski, następnie na Smrek i wieżę widokową. Ilość mijanych rowerzystów przekonała mnie do powrotu tutaj na wakacje, właśnie z moim drucianym osiołkiem. W drodze do Świeradowa przeprowadziłem ciekawą rozmowę z przewodnikiem o tragedii ekologicznej jaka nastąpiła w tych terenach. Moje zielone serduszko ledwo to zniosło, spoglądając jednak, jak to wygląda teraz, można przywrócić wiarę w ludzi i ich działania. Po powrocie sprawdzenie tablicy wyników. Wcześniej nam na tym nie zależało, jednak dostrzeżenie szansy i stracenie jej boli najbardziej. Jak spadać, to przynajmniej z wysokiego konia. Z czwartego miejsca, na dziewiąte. Po zawodach. Należy wykorzystać ostatnie chwile jak najlepiej, bo została tylko prezentacja regionu, która moim zdaniem wypadła bardzo dobrze, jednak mogliśmy się tylko odbijać w blasku przedstawienia województwa podkarpackiego. Wieczorna i późnonocna integracja, niedzielne zakończenie turnieju, ostatni obiad, uściski, pożegnania.
Spędziłem wspaniałe cztery dni w gronie przyjaciół i ludzi z podobnymi pasjami. Przez trzy lata, OMTTK dał mi wszystko co kochałem, i co będę kochał przez długi czas. Wraz z zakończeniem szkoły średniej, zakończył się pewien etap w moim życiu. Czas jednak rozpocząć nowy. Może organizatorzy będą potrzebowali „gejzera radości” którą znajdą w mojej (nie)skromnej osobie? Może dam radę gładko przejść na drugą stronę barierki? Czas pokaże.
Arrivederci
Przemysław Pawęzowski, uczestnik XL OMTTK w Świeradowie Zdroju, województwo wielkopolskie